Bekart Bekart
4900
BLOG

Inka. Będę płakał w tłumie głupców.

Bekart Bekart Historia Obserwuj temat Obserwuj notkę 96

W ten sposób wyrządzono krzywdę mojemu pokoleniu. Bo nasi rodzice i nauczyciele uwierzyli, że z filmami na VHS, MTV i perspektywą otwartych granic nie mają szans. My mieliśmy realizować marzenia. I staliśmy się artystami dmiącymi w aborygeńskie rury, walącymi w hinduskie gongi i śpiewającymi murzyńskie pieśni. I chodziliśmy po tych wreszcie czystych chodnikach, a Inka leżała w ziemi, pod naszymi stopami i nuciła do nas “...a Polska gdy powstanie, to tylko z naszej krwi”.  


 

13 marca każdego roku puszczałem w swoich klasach film “Inka: Ja jedna zginę”. Młodzież patrzyła w obraz wyświetlany z projektora, a ja, odwrócony do nich plecami, oglądałem film na ekranie nauczycielskiego komputera. Robiłem to celowo, bo wiedziałem, że choć “Inkę” oglądałem już dziesiątki razy, to podczas sceny, gdy dziewczęta jedząc maliny zanucą “...a Polska gdy powstanie, to tylko z naszej krwi”, zapomnę, że jestem w pracy i popłyną łzy, których nie będę umiał powstrzymać. Było mi głupio, a gdy pod koniec lekcji trzeba było zapalić światło, unikałem wzroku uczniów.

 

Nie chciałem patrzeć na klasę także z innego powodu, którym trudniej mi się podzielić. Nie odwracałem się ze strachu, że zobaczę twarze oświetlone ekranami telefonów, że znowu poczuję, że z moimi emocjami jestem nie tylko nie na miejscu, ale w dodatku sam. Choć zwykle cieszyły mnie nawet najbardziej niemądre pytania uczniów, to w tym przypadku bałem się konfrontacji, nie chciałem by moje szczere uniesienie zostało zanieczyszczone belferskim zgorzknieniem, kolejnym potwierdzeniem starej prawdy, że młodzież jest coraz gorsza, pali papierosy i się wyraża.

 

Kilka rzeczy sprawiło, że w końcu odwróciłem się do klasy. Koleżanka, pracująca w publicznym gimnazjum, zabrała mnie na mecz Lechii Gdańsk, na który szła ze swoimi uczniami. W drodze na stadion zacząłem rozmawiać z jednym z nich, obydwaj ubolewaliśmy, że mamy bilety w sektorze rodzinnym, gdzie jak wiadomo siedzą pikniki, lepiej by było “pod zegarem”( oczywiście zegara już nie ma na Baltic Arena). Pytałem go o aktualne teksty przyśpiewek i takie tam. Na sektorze rodzinnym był rzeczywiście piknik. I pustki. Choć od sektora kibolskiego oddzielała nas cała długość boiska, to chłopak za każdym razem jako jedyny na naszym sektorze podejmował przyśpiewki na całe gardło, wyciągał ręce przed siebie jakby wiedział, że ziomale go i tak usłyszą. Kiedy kibole zaczęli skandować “Bohaterom cześć i chwała!” krzyczał razem z nimi, razem z nim krzyczeli też kibole znienawidzonego Lecha Poznań. Ja także w końcu wstałem i zacząłem krzyczeć. Byłem ostatni, bo byłem najmądrzejszy.

 

Pewnego razu zdarzyło się tak, że z jedną z klas oglądałem “Inkę” na raty. Z lekcji, na której kończyliśmy film, zostało jeszcze sporo czasu, zaczęła się rozmowa. Zawsze się bałem dyskusji z uczniami o rzeczach, na które mam jasne i wyrobione zdanie, nie chciałem sytuacji, w której pytam “No i co myślicie?”, z nadzieją, że myślą to, czego ja oczekuję. Powiedziałem więc “Może macie jakieś pytania?”. Kilka osób zaczęło pytać o szczegóły filmu, czy to naprawdę się wydarzyło, skąd się wzięli ci Polacy, którzy katowali Siedzikównę itp. Nagle jedna dziewczyna zapytała “A o co chodzi z tym Jaruzelskim? Dlaczego on ma mieć tę asystę wojskową?”.

 

W tym momencie zrozumiałem, że nie jestem już nauczycielem jakim chciałem być rozpoczynając pracę w szkole - nie narzucającym swojego zdania, przedstawiającym wszystkie racje i takie tam. Bo choć trwała właśnie medialna dyskusja i propozycji uzasadnienia asysty było mnóstwo, to nie znalazłem w sobie siły zdolnej zmusić mnie by przedstawić je uczniom. Nie widzę żadnego powodu by tak było - powiedziałem. Może Inka byłaby złym lekarzem, obijała się na studiach i nie wypełniała swoich obowiązków z równą pieczołowitością jak porucznik Jaruzelski. To jednak nie ma znaczenia, bo Inka nie miała czasu na to by się obijać i palić papierosy, a zadbali o to koledzy porucznika Jaruzelskiego. A nam bardzo długo zajęło żeby w ogóle zadać dwa podstawowe pytania: gdzie zakopali Inkę? Po co nam Jaruzelski? Tutaj dyskusja nie ma sensu, narzucam wam swoje zdanie i każę wam myśleć tak jak trzeba.

 

I dyskusji nie było. Powiedziałem to trochę prowokacyjnie, spodziewając się buntu i krzyków “jak pan tak może?!”. Nic takiego nie nastąpiło. Klasa milczała. Nie mogę napisać dlaczego, bo chcę to doświadczenie zostawić moim uczniom i nie opisywać ich myśli za nich. Dopiero gdy wyszedłem z klasy zrozumiałem, że odwracając się tyłem do nich i chcąc chronić ich przed moimi sentymentami, tak naprawdę wyrządzałem im krzywdę. Bo choć mówiłem co innego, niż moi nauczyciele z lat 90-tych, to zachowywałem się tak samo jak oni. Ukrywałem przed moimi uczniami, to co było dla mnie najważniejsze. Bo myślałem, że czasy się zmieniły, a młodzi ludzie są inni, nie wszyscy to zrozumieją, bo mają iphony i farmy na fejsbuku. Bo ja znam daty, nazwiska prokuratorów, kontekst historyczny, a oni nie wiedzą czasem nawet czy to było dwadzieścia czy pięćdziesiąt lat temu. Łatwiej mi było upajać się swoimi wsobnymi emocjami, niż podejmować trud ich komunikowania i narażania się na śmieszność. Otwartość służyć musi uszanowaniu w drugim człowieka, a nie być przyzwoleniem na to by sam z siebie uczynił małpę, jeśli taka jego wola.

 

W ten sposób wyrządzono krzywdę mojemu pokoleniu. Bo nasi rodzice i nauczyciele uwierzyli, że z filmami na VHS, MTV i perspektywą otwartych granic nie mają szans. To oni mieli się uczyć od nas, bo czego mieli nas uczyć? Stania w kolejkach? Mówienia szeptem? My mieliśmy realizować marzenia. A jakie? Jakie chcieliśmy. Gdzie? Gdziekolwiek. Z kim? Z kim chcieliśmy. I śmialiśmy się z babci, że nie wie, że wegetarianin nie może jeść kurczaka i że nie wie mnóstwa innych najważniejszych w świecie rzeczy, które sami za miesiąc uznawaliśmy za głupoty.  I staliśmy się artystami dmiącymi w aborygeńskie rury, walącymi w hinduskie gongi i śpiewającymi murzyńskie pieśni. I chodziliśmy po tych wreszcie czystych chodnikach, a Inka leżała w ziemi, pod naszymi stopami i nuciła do nas “...a Polska gdy powstanie, to tylko z naszej krwi”.   

 

Mieliśmy być społeczeństwem otwartym, debatującym i, zamiast wojen, budującym autostrady. Okazało się, że bez Inki nie udało nam się nawet zrealizować ostatniego, najłatwiejszego zadania. Dlatego mam w nosie rozważania o tym czy moda na Wyklętych, to owczy pęd i czy wszyscy ci ludzie wiedzą o co chodzi, czy znają ciemnie karty itd. Znam bowiem i pamiętam inną koniunkturę i inną modę. Wiem też, że ci, którzy teraz boją się faszyzmu i chłopsko-robotniczej armii Macierewicza są strasznie mądrzy, zawsze byli i wszystko umieli przewidzieć. Oprócz tego, że nie rozumieli, że ludzie są uparci i przeciskając się wśród szklanych domów ciągle będą chcieli klękać, a jeśli zgubią swoich zmarłych, to nie zrozumieją dlaczego kochają własne dzieci, że zamiast być w tłumie oświeconych podmiotów, będą woleli być w tłumie głupców, w którym nie będą wstydzić się swych łez.

 

Tym głupim i nieustępliwym, tym prymitywnym kibolom, tym naiwnym młodym ludziom, kopiącym na Kwaterze “Ł”, marnującym niepotrzebnie swój czas. Tym głupim ludziom, którzy na pogrzebie 70 lat po śmierci bałwochwalczo zaintonują “Wieczny odpoczynek racz im dać Panie”. Wreszcie tej głupiej dziewczynie, co nie próbowała budować jak porucznik Jaruzelski, co się dała zabić nie wiadomo w imię czego, należy się dzisiaj od mądrych jedno: niech się mądrzy zamkną na chwilę i niech uklękną. Bo nic nie rozumiecie.  

 
Bekart
O mnie Bekart

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura